Jak Fenix powstanie i zabije
- Jak ty.. - spojrzałam za siebie gdzie przed chwilą stał chłopak i znów na niego. Powtórzyłam ten gest póki nie usłyszałam jak coś przeskakuje mi w karku.
- Przecież to nie możliwe - wyszeptałam.W głowie huczało mi, jakby siedział w niej rój pszczół.-Wampiry istnieją Aniele - Zrobił krok w moją stronę, odruchowo się cofnęłam - a ja jestem jednym z nich.
Spojrzałam w jego oczy, które błysnęły w mroku, wciągnęłam ze świstem powietrze. Stało się to tak szybko. W jeden chwili stał przy drzwiach a teraz mogłam zobaczyć, w jego szmaragdowych oczach są ciemne plamki. Jego piżmowy zapach objął mnie całą. Stał tak bardzo blisko, że poczułam od niego zapach lasu po deszczu. Mogłabym zatracić się w tym zapachu, ale zdawałam sobie sprawę, że przede mną stoi wampir.
Wampir jakie irracjonalne słowo.Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam. Może to instynkt przetrwania, a może moja wrodzona głupota. Cóż stawiam na to drugie.Rzuciłam się na chłopaka jak kobra. Uśmiechnęłam się pod nosem bo go tym zaskoczyłam. Przez ułamek sekundy widziałam w jego spojrzeniu zaskoczenie, podziw i rozbawienie. Każda z tych emocji zmieniała się szybciej niż spadająca kropla deszczu. Zyskałam odrobinę przewagi, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Próbowałam go zmylić pochylając się w prawo, szybko jednak ruszyłam w przeciwna stronę. On mimo wszystko był szybszy i złapał mnie za nadgarstek, boleśnie wykręcając rękę do tyły, przyciągnął plecami do siebie. Drugą ręką objął mnie w pasie trzymając jednocześnie moją lewą rękę w mocnym uścisku. To wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy między jednym wdechem a wydechem. Serce waliło mi jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Szarpałam się jak dzikie zwierzę, ale im bardziej z nim walczyłam tym mocniej przyciskał mnie do siebie. Czułam za plecami jego twardy tors.
- Podziwiam twoją odwagę Aniele. – cała zesztywniała gdy szepnął mi do ucha. Prędko jednak odzyskałam rezon.
-Puszczaj mnie palancie.- warknęłam. Z całych sił próbowałam się uwolnić, ale on ściskał mnie jeszcze mocniej.
- Zadziorna jesteś. – powiedział śmiejąc się jednocześnie.
- Mnie jakoś nie jest do śmiechu, dupku. Puszczaj mnie albo…
- Albo co? Co mnie zrobisz dziewczynko- zadrwił ze mnie Parszywa menda.
Bardzo dużo przychodziło mi do głowy, ale nie miałam zamiaru strzępić języka na niego. Z reszta co by to dało, słowami krzywdy mu nie zrobię. A w ręcz nie mam z nim szans. Przestałam się szamotać, bo tylko traciłam energię, on jednak zrozumiał to opacznie.
- Tak myślałem.
Powiedział popychając mnie w stronę salonu, nie spodziewałam się tego i straciłam równowagę. Grzmotnęłabym twarzą w podłogę gdyby nie silne ręce, które ustawiły mnie do pionu. Spojrzałam w twarz wybawcy, a okazał się nim Cam. Umysł krzyczał abym się od niego odsunęła ale ciało go olało.
- Nic Ci nie jest? – zapytał zmartwiony. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głowa że nie. Odzyskałam równowagę, gdy był już pewien, że stoję o własnych siłach spojrzał gniewnie na brata.
- Do reszty Ci odbiło Jack ! – wrzasnął na niego Cam.- Chcesz zrobić dziewczynie krzywdę?
- Nic jej nie jest. Wyluzuj – wyminął nas i poszedł do reszty.
- Tak, bo ja złapałem – powiedział idąc za blondynem.
Przelotnie spojrzał na mnie dając znać abym szła za nimi. Zerknęłam jeszcze tęsknie na drzwi wyjściowe i zrezygnowana ruszyłam za nimi. Niech ten dzień już się skończy. Błagam.
-Brawo bohaterze. – odparł sarkastycznie, i rozsiadł się na fotelu.
Miałam ogromna ochotę podejść do niego i rąbnąć w tą jego zadufaną mordę. Otworzyłam już usta aby mu dowalić ale ruda spostrzegła moje zamiary i pokiwała głowa abym dała temu spokój. Wzięłam kilka głębszych wdechów i usiadłam na kanapie, a za mną Shadow. Siedziałam wkurzona bo nawet nie mogłam wyjść z domu, a co gorsza nie mogłam tej bandy wyrzucić. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na swoje dłonie, gdzie moja siła kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Pomyślałam sfrustrowana. Myśl Kat, myśl ostatnio ci się udało. Jak na zawołanie pojawił się obraz martwej Ami i to straszne uczucie straty i nie wyobrażalny ból po stracie ostatniej bliskiej osoby. To wtedy właśnie czułam jak wzrasta we mnie to dziwne uczucie władzy nad wszystkim. Czułam jak ze mnie wypływa, szuka ujścia. Jednakże nigdy nie mogę sama przywołać mocy. Na co mi ona skora nie mam nad nią kontroli.
Może sprowokuje ich aby mnie wkurzyli? To nie byłby wcale taki głupi pomysł, zauważy, że Jack jest na dobrej drodze.
- Co cię tak bawi dziewczynko? – zaskoczona spojrzałam na Jack’a, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że się uśmiecham, póki nie zwrócił mi uwagi. Już miałam powiedzieć, że nic, aczkolwiek zmieniłam zdanie.
-Ty. – powiedziałam prowokująco. Może uda mi się go skłonić aby mnie zdenerwował, chociaż sam jego widok dział mi na nerwy.
- Doprawdy? A co ja klaun? - powiedział zirytowany
- Cóż... - udałam, że się zastanawiam nad odpowiedzią - Nie, klauni mnie rozśmieszają a ty... - Uśmiechnęłam się złośliwie - Ty jesteś dupkiem który działa mi na nerwy.
- Uważaj co mówisz, i do kogo dziewczynko. - pochylił się w moja stronę.
-Bo co mi zrobisz...? - zapytałam prowokująco i również się pochyliłam. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Pierwsza odezwała się ruda.
- Odpuść sobie Jack - powiedziała spokojnie.
- Właśnie, stary. Uspokój się bo pogarszasz tylko sytuację. - odezwał się jej brat - a gorzej już być nie może.
- Może... - odezwał się po raz pierwszy.. Logan? Jest najbardziej tajemniczą i najcichszą osoba z tej paczki.
Jednak po tych słowach Jack niespodziewanie rzuciła się na mnie. Moja reakcja była błyskawiczna, nawet Schadow nie zdołał tak szybko zareagować na ten ruch, może dlatego, że gdzieś tam podświadomie się go spodziewałam.
Poczułam w całym ciele znana mi energie, wyciągnęłam przed siebie ręce i pozwoliłam jej wypłynąć z moich dłoni, jednak to umysł rozkazywał co ma robić. Pchnęłam chłopaka na ścianę, uderzył tak mocno, że aż w niektórych miejscach popękała ściana. Upadł na podłogę, lecz szybko się podniósł. Strzepał z siebie kurz i spojrzał na mnie. W jego szmaragdowych oczach dostrzegłam wściekłość. Na tworzy pojawił się dziwny grymas, nie potrafiłam go zinterpretować. Jednak to nie było istotne, bo w końcu mogłam w miarę możliwości kontrolować moją moc.
-Jednak może - usłyszałam za sobą czyjś głos. Jednak nikt nie interweniował, może nie są aż tak głupi.
-Tylko na tyle cię stać, dziewczynko ? - warknął przez zęby.
-Dopiero się rozkręcam. - rzuciłam.
Po tych słowach znów wyciągnęłam delikatnie ręce i pokierowałam w jego stronę energie. Jednak tym razem był szybszy i uciekł zanim go dosięgnęłam. Odwróciłam się w jego kierunku, prawie mnie miał, gdybym nie odskoczyła w tył. Nawet nie wiedziałam że mogę być tak szybka. Uśmiechnęłam się chytrze i uniosłam Jack'a, rzuciłam go w stronę kuchni ale Cam go złapał w ostatniej chwili.
- Przestańcie oboje ! - wrzasnął na nas.
- Sam zaczął - odparłam i rzuciłam nimi na drugą stronę pokoju.
Byłam gotowa do następnego ataku ale ruda stanęła naprzeciw mnie z rozłożonymi rękoma i świecącymi na złoto oczyma.
- A ty bądź mądrzejsza i skończ - gdy zrobiłam zaciętą minę dodała - Proszę.
Jaj wzrok złagodniał a oczy przestały świecić, ale nadal była w gotowości aby mnie powstrzymać. Jakby cokolwiek zdołało. Opuściłam ręce i pozwoliłam energii rozejść się po całym ciele, ruda odetchnęła z ulgą.Nic nie opowiedziałam, wróciłam na swoje miejsce. Cichy chłopak siedział na swoim miejscu, Alex, właśnie siadał, jego oczy również świeciły na złoto gdy na mnie spojrzał. Jack i Cam stali już na nogach i bacznie mi się przyglądali.
- Trzeba było się na mnie nie rzucać - uśmiechnęłam się złośliwie, jak mała lisica.Nie odpuszczałam.
Łypnął na mnie wzrokiem jakby znów chciał się na mnie rzucić. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a w jego oczach zapłoną ogień wściekłości, nie ruszałam się z miejsca byłam gotowa w niego czymś rzucić, wyobraziłam sobie jak unoszę przedmiotami, usłyszałam hałas mojego działania. Jack musiał dostrzec unoszące się przedmioty bo jego wzrok złagodniał, coś się w nich błysnęłam ale trwało to sekundę i nie jestem pewna co to było. Wyprostował się i na mnie spojrzał,uśmiechną się krzywo, już wiem co to było. Domyślił się że go cały czas prowokowałam. Nie dałam po sobie poznać, że to właśnie robiłam.
A miałam wielką ochotę naburmuszyć się i tupnąć noga jak małe dziecko któremu zabrano zabawkę. A gdy Alex zaczął się śmieć i to bardzo głośno z całych sił starałam się nie warknąć na niego. Shadow był za to oazą spokoju, położył łeb na moich kolanach za to byłam mu wdzięczna. Mogłam czymś zająć dłonie. Chociaż bardzo mnie kusiło kogoś udusić.
- Chociaż ktoś się dobrze bawi.
- Och, i to nawet nie wiesz jak.- odparł Alex ocierając zły- z tobą u boku z pewnością nie będziemy się nudzić.
- Zobaczymy czy będziesz tak się śmiać gdy tobą tak rzuci.- odparł Cam z irytacją.
- Przepraszam nie chciałam ciebie skrzywdzić.- naprawdę było mi przykro.
- Dobrze wiedzieć. -burknął Jack
Miałam jeszcze coś do powiedzenie ale nie miałam już na niego siły. Jeszcze chwilę temu czułam się jak zajączek na baterie duracell, które właśnie się wyczerpały.
- Dobra wiecie co...? Jestem wykończona, większość z was bardzo mnie irytuje - spojrzałam wymownie na blondyna - jutro... pogrzeb mojej przyjaciółki a ja przez was mam totalny mętlik w głowie. Więc.. powiedzmy, że wam wierze.
- Powiedzmy? Chcesz więcej atrakcji. - po tych słowach dziwnie się uśmiechnął, sekundę później siedział obok mnie. Podskoczyłam przestraszona, nie zdążyłam pomyśleć co mu za to zrobić, on był już na swoim miejscu.
-Zrób to jeszcze raz, a urządzę cię tak że rodzona matka cię nie pozna.- warknęłam na niego, a on wyszczerzył głupio zęby - krótko mówiąc, nie powinniście istnieć.
- Istniejemy od setek lat, dobrze się ukrywamy. Dla naszego bezpieczeństwa...
- Waszego? Chyba sobie jaja robisz ? - przerwałam mu oburzona - to wy jesteście
zagrożeniem dla ludzi. Jak niby mamy się bronić? Jesteście drapieżnikami. Zgaduję, że nawet tona czosnku nie powstrzymała by Jack'a przed zatopieniem we mnie kłów ? - Byłam tak wkurzona, że omal nie zrzuciłam Schadow'a z kolan.
- Wiesz mi Kat...
- Katrin - Przerwałam mu - mam na imię Katrin.
- Katrin, wiesz mi nie wszystkie stworzenia nocy są niebezpieczne.
- Na przykład my - wtrącił się Alex z głupim uśmiechem na twarzy.
- Bardzo pocieszające - odparłam
- Ludzie którzy wiedzą o naszym istnieniu też potrafią być okrutni, wobec siebie i nas - odezwała się ruda. A w jej oczach dostrzegałam smutek, jakby sama doświadczyła tego okrucieństwa.
- Okey, rozumiem. W moim świecie są dobrzy i źli i waszym również.
- Nasz świat to też Twój... Kat- powiedział Jack nie patrząc na mnie.
- Nie mam nic wspólnego z WASZYM światem.- Zmarszczyłam brwi zirytowana
- Oczywiście, że tak -łaskawie na mnie spojrzał - nie pamiętasz już jak opowiadałem Ci o strażniczkach? - Zapytał spokojnie.
- Pamiętam, coś tam bredziłeś. Ale ja nie jestem jakąś tam czarodziejką...
- Nie czarodziejką kurczaczku a strażniczką - odezwał się Cam
- Zwał jak zwał. - machnęłam ręką
- Wcale nie, jest różnica miedzy czarodziejką a strażniczką- ciągnął dalej - Czarodziejka włada magią nie z tego świata a strażniczka jest kimś ważniejszym i potężniejszym.
- Nie taka potężna skoro tyle ich poległo - parsknęłam - i ja mam podzielić ich los? Dziękuję bardzo muszę pomścić przyjaciółkę.
- Jak z nami wyjedziesz to jest szansa, że będziesz żyć bardzo długo. Chyba, że mnie wkurzysz - gdy miażdżyłam Jack'a wzrokiem, on dalej paplał. - i pomożemy znaleźć Ci ludzi odpowiedzialnych za śmierć twojej przyjaciółki.-
Odwróciłam wzrok gdy na mnie spojrzał. Żmija, wie jak mnie podpuścić. Dobrze wie, że nie mam punktu zaczepienia, i nawet nie wiem od czego zacząć. A skoro nie zamordowali jej ludzie nie mogę iść na policję. Jestem w czarnej dupie. Nie mam innego wyjść jak tylko z nimi wyjechać.
- Jeśli z wami pojadę obiecujecie, że pomożecie mi znaleźć tych parszywych bydlaków? - dla pewności zapytałam.
- Obiecujemy! - obiecali wszyscy z wyjątkiem Jack'a.
- W takim razie zgoda. Ale po pogrzebie Amii. - Powiedziałam do niego.
- Dobrze. - powiedział dziwnie zadowolonym głosem Jack.
Dlaczego mam dziwne wrażenia, ze Jack coś ukrywa? Coś o czym reszta nie ma pojęcia. Zresztą nie mam zamiaru dojechać do celu, wyciągnę od nich jak najwięcej informacji i się zmyję. Czuję, że nic dobrego mnie nie spodka w ich mieście. A jeszcze mnie jeśli będę trzymać się Jack'a, toteż mam zamiar spędzać z nim jak mniej czasu niż t konieczne.
-No dobrze skowroneczki, skoro wszystko ustalone nic tu po mnie.
- A ty dokąd? - zerwał się Cam za bratem.
- Jak to dokąd? Mam coś do załatwienia,a nie mam zamiaru siedzieć tu całą noc i ją niańczyć. -machnął na mnie ręką.
- Mamy jej pilnować Jack. - buraki gadają o mnie jakbym miała pięć lat
- Nie potrzebuję całonocnej opieki, nie jestem małą dziewczynką - burknęłam - zwłaszcza z jego strony.
-Widzisz choć raz dziewczyna gada do rzeczy.
- Prędzej to ty potrzebujesz ochrony przed nią - parsknął Alex ze śmiechem, a jego siostra pokiwała głową, że ma rację.
- Wal się Alex. Wychodzę. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Cam westchnął zrezygnowany i poszedł za bratem
- Pilnujcie jej. -powiedział do reszty i trzasnął drzwiami.
- No to ja bym coś zjadł -odezwał się Alex i przeciągnął się jak kot.
- Śmiało nie krępuj się, wiesz gdzie jest kuchnia obsłuż się. -powiedziałam bo nie miałam zamiaru robić za jego służącą.
- Dzięki. - mrugnął do mnie okiem i ruszył w stronę kuchni.
- W takim razie ja zrobię mały obchód. -oznajmił Logan - Alex, jak już zaspokoisz głód to dołącz do mnie. - zanim mnie minął, stanął przede mną. - Dobranoc. - rzekł i ukłonił się delikatnie.
- Do...branoc. - Zająknęłam.
Co to miało być? zapytałam się w myślach. Usłyszałam czyjeś westchnięcie, to była Iw. Przyglądałam się rudej ze zmarszczonymi brwiami. Gdy w końcu nie wytrzymała mojego spojrzenia powiedziała tylko.
- Nawet nie proś mnie o wyjaśnienia, bo nie mam zamiaru Ci ich dawać. - klapnęła na miejsce brata jak jakiś słoń.
-W takim razie żądam wyjaśnień. - odparłam.
-Dziewczyno błagam, nie mam na to siły. -powiedziała błaganym głosem - powiem tylko tyle, że w naszym świecie są pewne hierarchie, a ty stoisz na ich czele. - uśmiechnęła się, jednak w tym uśmiechu nie było krzty radość.
- Pewnie nie powiesz mi dlaczego jestem na jej szczycie? -
-Przecież to oczywiste - powiedziała to takim tonem, że poczułam się jak idiotka. - Jesteś Strażniczką, opiekunką światów. - rzekła.
Ta.. bo to akurat wszystko wyjaśnia. Siedziałyśmy w cieszy za co byłam jej ogromnie wdzięczna, mogłam spokojnie przetrawić wszystkie informacje, a było ich sporo. Niestety nasza błoga cisza nie trwała długo. Do salonu wparował Alex, oczywiście z pełna buzią i rękoma.
- Mam nadzieje, że lodówki nie zjadłeś? - zapytałam trochę rozbawiona.
- Mój brat ma wilczy apetyty. -zaśmiała się Iw, Alex prawie się zadławił z jej żartu. Mnie zajęło chwilę zanim pojęłam sens jej słów.
- Bo zmienia się w wilka. - zaśmiałam się.
-Dobrze... moje... panie... - powiedział Alex między jednym kęsem a drugim - idę...sprawdzić... co ... u Logana - połknął resztę -no znów mnie w coś zamieni. A wy tu sobie pogadajcie o babskich sprawach. -puścił do nas oko i wyszedł
- O babskich sprawach? - zapytałam Iw. Bo jej minie stwierdziłam, że i ona tego nie popiera.
- Czasem Alex... - szukała odpowiedniego słowa - sama nie wiem jak go nazwać, brakuję mi czasem na niego słów - pokiwała głową rozbawiona.
- Pełen energii? - podsunęłam
- Ładnie powiedziane. -przytaknęła.- No dobra..- spojrzała ponad moim ramieniem - jest cholernie późno, powinnaś się przespać.
Gdy skończyła zdanie jak na zawołanie ziewnęłam jak smok. Schadow zeskoczył z moich kolan i ruszył pierwszy do mojej sypialni.
- Ten wilk jest bystry - śledziła go wzrokiem póki nie zniknął za drzwiami - podążaj za nim - uśmiechnęła się ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Nie wiem czy dam radę zasnąć. - przyznałam. Fakt jestem zmęczona, ale tyle myśli kłębi mi się w głowie tyle pytań i żadnej odpowiedzi.
- Może chcesz się spakować ?- zaproponowała - pomogę Ci. Wiesz mi jutro nie będziesz miała głowy ani czasu na pakowanie. - dodała gdy nic nie odpowiedziałam.
- W sumie czemu nie? - westchnęłam i ruszałam do dużej szafy i wyjęłam walizkę. -idziesz? -zapytałam bo nie ruszyła z miejsca.
- Tylko jedna? - zapytała zdziwiona.
Zerknęłam na walizkę i znów na Iw.
- Jest duża - stwierdziłam. Standardowa duża walizka, co ona chce od niej - zmieści się wszystko to co potrzebuję.
- W takim razie nie wiele Ci trzeba.
Powiedziała to takim tonem jakbym nie potrzebowała niczego.
***
Ruda miała rację, nie wiele mi trzeba. Spakowanie się zajęło nam niecałą godzinę, a gdy skończyłyśmy Iw wyszła zostawiając mnie samą abym odpoczęła. Długo nie mogłam zasnąć, szczerze nawet nie wiem kiedy odpłynęłam, jednak gdy się obudziłam było przed szóstą rano. Iw znalazłam w kuchni kończąca śniadanie. Gdy zapytałam gdzie reszta powiedziała, że wyszli godzinę temu. Zapytałam czy wszyscy spali w mieszkaniu, odparła, że nie. Byłam ciekawa kto ale zmieniła temat a ja dałam temu spokój. Zanim wyszła powiedziała abym zostawiła walizkę u portiera a ona później po nią przyjdzie, żebym nie musiała tachać jej na pogrzeb. Zgodziłam się, bo nie miałam ochoty tłumaczyć się wszystkim gdzie i dlaczego wyjeżdżam i czy wrócę. Na to ostatnie nie znałam odpowiedzi. I chyba nigdy się nie dowiem.
Tak więc ubrana w płaszcz gotowa do wyjścia od godziny gapię się na walizkę zastanawiając się czy aby na pewno mam wszystko co chce i czy na pewno tego potrzebuję. A może po prostu przeciągam tylko wyjście na pogrzeb przyjaciółki. Przełykam ślinę, czuję jakby coś utknęło mi w gardle ale nie może przez nie przejść. Zapewne do prawda której nie chce wypowiedzieć na głos. Chryste ja nawet nie chce przyznać tego w myślach. Jeszcze do wczoraj nie zdawałam sobie sprawy jakie to będzie trudne. Możliwe, że gdzieś tam w środku miałam cichą nadzieję, iż to wszystko było okropnym koszmarem, a gdy się obudzę Amii będzie czekać na mnie w kuchni ze śniadaniem. Jednak nic takiego się nie wydarzy. Jedyne co mi pozostaję to zemsta.
Zerknęłam na zegarek jest druga po południu,za godzinę rozpocznie się ceremonia. Telefon w kieszeni znów zaczął wibrować. Nie muszę patrzeć aby wiedzieć, że to Iwet, jakimś cudem zdobyła mój numer oczywiście Alex też go ma bo na przemian do mnie wydzwaniają. Dlatego też po dwudziestym sygnale wyciszyłam telefon.
Shadow szturchną pyskiem dając znak aby ruszać.
- Masz rację kochany, czas na nas. -pogłaskałam go po łbie.
W jego oczach dostrzegam , że i on będzie tęsknił za tym miejscem i naszymi wypadami do parku. Złapałam walizkę i ruszyłam do wyjścia, stanęłam w drzwiach i ostatni raz omiotłam spojrzeniem całe mieszkanie. Mogłam sobie jeszcze przez chwile wyobrazić unoszący się zapach gotowanych potraf przez Amii i jej śmiech. Śmiech którego już nie usłyszę. Trzasnęłam drzwiami i zakluczyłam je ostatni raz. Stanęłam przed winda, jednak zdecydowałam, że pójdę schodami. Schadow czekał już na mnie przy wyjściu. Ja natomiast musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz.
- Dzień dobry Panie Banks. - powiedziałam głośno
- Witam Panienkę. Wyjeżdża Panienka? - wskazał swą pomarszczoną ręką moją walizkę.
- Tak - ścisnęłam ją mocniej - Mam do Pana ogromną prośbę. Przyjdzie do Pana niebawem dziewczyna w kolorowych włosach ma na imię Demii, czy mógłby Pan jej to przekazać. - Padałam staruszkowi kluczę. -Będzie mieszkała tu przez jakiś czas.
- Oczywiście, że przekażę.- odłożył kluczę pod ladę.
- Dziękuję. -uśmiechnęłam się - Zostawię jeszcze walizkę, koleżanka przyjdzie po nią za jakiś czas. - i ruszyłam do wyjścia
- Mnie również jej brakować - odparł niespodziewanie staruszek. Nie wiedziałam co powiedzieć więc przytaknęłam i uśmiechnęłam się smutno. - Na długo Panienka wyjeżdża? - zapytał jeszcze zanim wyszłam z budynku.
- Nie wiem -odparłam szczerze i wyszłam na zatłoczoną ulicę.
Otuliłam się mocniej płaszczem i wezwałam taksówkę. Czekając, spojrzałam w niebo ciemne zachmurzone czekające aż rozpęta się burza. Szkoda, że nie świeci słońce Amii uwielbia gdy świeci... to znaczy lubiła. Potrząsnęłam głową i wsiadłam do czekającej już na mnie taksówki.
- Na Midtown Manhattan, proszę.
Ugh, jasna cholera co za smród,dlatego nie cierpiałam jeździć taksówkami. Zaczęłam oddychać przez usta, zapcha, nie zapachy które się tu unosiły drażniły mi nos. Z pewnością za tym będę tęsknić najmniej. Po zmarszczonym pysku Schadow'a zgaduje że on też.
- Jeszcze kawałek kochany. -poklepałam go po łbie. Podróż trwała chyba wieczność ale w końcu po minutach męki usłyszałam piękne słowa.
- Jesteśmy na miejscu. - odparł kierowca i spojrzał na mnie w lusterku -za kundla będzie dodatkowa dopłata - burknął.
Spojrzałam na niego ponuro. Kundel? Serio? Miałam wielką ochotę coś mu powiedzieć ale szkoda mojego języka. Szybko mu zapłaciłam starałam się nie dotknąć jego brudnych klejących łap, cała drąga żar chrupki serowe. Czym prędzej wyszłam ze śmierdzącej taksówki. Schadow jak tylko wyskoczył z samochodu potrząsnął całym ciałem, jakby próbował pozbyć się odoru. Miałam ochotę zrobić to samo, mam nadzieje, że nie śmierdzę serem albo cholera wie czym jeszcze.
Spojrzałam na ogromną bramę, wyglądała jak skomplikowany labirynt. Nie było widać gdzie jest początek a gdzie się kończy. Na filarach po bokach stały anioły ze złożonymi skrzydłami, a ich ręce były skierowana w stronę nieba. Jakby próbowały uświadomić wszystkim wchodzącym dokąd zmierzają ich bliscy.
Weszłam na teren cmentarza, oglądając się naokoło szukając wzrokiem Schadow. Skubaniec gdzieś się ulotnił, wolałabym aby był przy mnie. Ale jak zawsze pojawi się w odpowiednim momencie.
Niespodziewanie znalazłam się przed trumną, piękną mahoniową ze złotymi wzorami po bokach. Zdałam sobie sprawę że pod tą mahoniowa pokrywą znajduję się ciało mojej ukochanej Amii.
Cała ceremonia trwała chyba wieki, a bynajmniej dla mnie. Stałam tam, bojąc się oddychać. Bo dla czego ja mam oddychać gdy on już nie może. Ktoś musiał zauważyć co robię bo usłyszałam głos szeptający mi do ucha. I ten leśny zapach.
- Oddychaj Aniel.
Wzięłam ogromny haust powietrza. Gdyby nie Jack pewnie zemdlałabym, albo umarła. sama nie wiem która opcja mi się podobała.
- Dziękuje - podziękowałam.
Uśmiechnął się ciepło, a jego zapłonowy ciepło. Nie widziałam w nich podłości, arogancji ani wrogości do mojej osoby. Był w nich smutek i współczucie ale też zrozumienie. Dziwnie było patrzeć na tą samą osobę która chciała mnie zabić samym wzrokiem i widzieć te wszystkie sprzeczne emocje. Jednak stał tu i mnie wspierał. Obcy chłopak a zarazem tak znajomy.
Nad grobem zostałam tylko ja i Jack. Widziałam, że przed bramą stała reszta ekip i czekają na nas jednak blondyn mnie nie poganiał, byłam mu wdzięczna bo nie byłam jeszcze gotowa aby odejść. Czekałam na mojego wilka, gdy on będzie gotów ja również.
Gdy spadła na mnie pierwsza kropla usłyszałam za sobą westchnienie. Mimowolnie uniosłam kącik ust w krzywym uśmiechu. Kropla za kroplą zaczęły na nas spadać. Zamknęłam oczy i sięgnęłam po moc, od razu ją wyczułam jakby już na mnie czekała. Uniosłam delikatnie trzy palce i pozwoliłam mocy ze mnie wypłynąć. Zanim rozpadało się na dobre skierowałam cały deszcz z powrotem ku ciemnym chmurom. Opuściłam dłonie i otworzyłam oczy, krople deszczu jeszcze przez chwilę nie spadną na ziemię. Delikatnie się uśmiechnęłam gdy poczułam mokry nos dotykający mojej dłoni.
Zerknęłam na Jacka i kiwnęłam głową na znak, że możemy iść do reszty. Spojrzałam ostatni raz miejsce gdzie leży Amii. Czułam jak po policzku spływa łza. łza smutku i złości.
- Obiecuję ci Am, że zapłacą wszyscy którzy ci to uczynili. I będą żałować że przyszli na tez świat.
Jak tylko wsiedliśmy do dużego granatowego wana pozwoliłam deszczu spaść na ziemię. A my odjechaliśmy zostawiając cmentarz za sobą.
Otuliłam się mocniej płaszczem i wezwałam taksówkę. Czekając, spojrzałam w niebo ciemne zachmurzone czekające aż rozpęta się burza. Szkoda, że nie świeci słońce Amii uwielbia gdy świeci... to znaczy lubiła. Potrząsnęłam głową i wsiadłam do czekającej już na mnie taksówki.
- Na Midtown Manhattan, proszę.
Ugh, jasna cholera co za smród,dlatego nie cierpiałam jeździć taksówkami. Zaczęłam oddychać przez usta, zapcha, nie zapachy które się tu unosiły drażniły mi nos. Z pewnością za tym będę tęsknić najmniej. Po zmarszczonym pysku Schadow'a zgaduje że on też.
- Jeszcze kawałek kochany. -poklepałam go po łbie. Podróż trwała chyba wieczność ale w końcu po minutach męki usłyszałam piękne słowa.
- Jesteśmy na miejscu. - odparł kierowca i spojrzał na mnie w lusterku -za kundla będzie dodatkowa dopłata - burknął.
Spojrzałam na niego ponuro. Kundel? Serio? Miałam wielką ochotę coś mu powiedzieć ale szkoda mojego języka. Szybko mu zapłaciłam starałam się nie dotknąć jego brudnych klejących łap, cała drąga żar chrupki serowe. Czym prędzej wyszłam ze śmierdzącej taksówki. Schadow jak tylko wyskoczył z samochodu potrząsnął całym ciałem, jakby próbował pozbyć się odoru. Miałam ochotę zrobić to samo, mam nadzieje, że nie śmierdzę serem albo cholera wie czym jeszcze.
Spojrzałam na ogromną bramę, wyglądała jak skomplikowany labirynt. Nie było widać gdzie jest początek a gdzie się kończy. Na filarach po bokach stały anioły ze złożonymi skrzydłami, a ich ręce były skierowana w stronę nieba. Jakby próbowały uświadomić wszystkim wchodzącym dokąd zmierzają ich bliscy.
Weszłam na teren cmentarza, oglądając się naokoło szukając wzrokiem Schadow. Skubaniec gdzieś się ulotnił, wolałabym aby był przy mnie. Ale jak zawsze pojawi się w odpowiednim momencie.
Niespodziewanie znalazłam się przed trumną, piękną mahoniową ze złotymi wzorami po bokach. Zdałam sobie sprawę że pod tą mahoniowa pokrywą znajduję się ciało mojej ukochanej Amii.
Cała ceremonia trwała chyba wieki, a bynajmniej dla mnie. Stałam tam, bojąc się oddychać. Bo dla czego ja mam oddychać gdy on już nie może. Ktoś musiał zauważyć co robię bo usłyszałam głos szeptający mi do ucha. I ten leśny zapach.
- Oddychaj Aniel.
Wzięłam ogromny haust powietrza. Gdyby nie Jack pewnie zemdlałabym, albo umarła. sama nie wiem która opcja mi się podobała.
- Dziękuje - podziękowałam.
Uśmiechnął się ciepło, a jego zapłonowy ciepło. Nie widziałam w nich podłości, arogancji ani wrogości do mojej osoby. Był w nich smutek i współczucie ale też zrozumienie. Dziwnie było patrzeć na tą samą osobę która chciała mnie zabić samym wzrokiem i widzieć te wszystkie sprzeczne emocje. Jednak stał tu i mnie wspierał. Obcy chłopak a zarazem tak znajomy.
Nad grobem zostałam tylko ja i Jack. Widziałam, że przed bramą stała reszta ekip i czekają na nas jednak blondyn mnie nie poganiał, byłam mu wdzięczna bo nie byłam jeszcze gotowa aby odejść. Czekałam na mojego wilka, gdy on będzie gotów ja również.
Gdy spadła na mnie pierwsza kropla usłyszałam za sobą westchnienie. Mimowolnie uniosłam kącik ust w krzywym uśmiechu. Kropla za kroplą zaczęły na nas spadać. Zamknęłam oczy i sięgnęłam po moc, od razu ją wyczułam jakby już na mnie czekała. Uniosłam delikatnie trzy palce i pozwoliłam mocy ze mnie wypłynąć. Zanim rozpadało się na dobre skierowałam cały deszcz z powrotem ku ciemnym chmurom. Opuściłam dłonie i otworzyłam oczy, krople deszczu jeszcze przez chwilę nie spadną na ziemię. Delikatnie się uśmiechnęłam gdy poczułam mokry nos dotykający mojej dłoni.
Zerknęłam na Jacka i kiwnęłam głową na znak, że możemy iść do reszty. Spojrzałam ostatni raz miejsce gdzie leży Amii. Czułam jak po policzku spływa łza. łza smutku i złości.
- Obiecuję ci Am, że zapłacą wszyscy którzy ci to uczynili. I będą żałować że przyszli na tez świat.
Jak tylko wsiedliśmy do dużego granatowego wana pozwoliłam deszczu spaść na ziemię. A my odjechaliśmy zostawiając cmentarz za sobą.
Powinnam dostać ogromnego kopniaka w tyłek, zdaję sobie z tego sprawę. Ale miałam straszną blokadę twórczą. Mam nadzieje, że wróciłam z przytupem ha. Czytałam rozdział tylko raz przed wstawieniem i możliwe, że nie zauważyłam wszystkich błędów i literówek więc liczę na was. Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda. Jeszcze raz bardzo przepraszam za taką ogromna przerwę. Życzę miłego czytania i liczę na komentarze każdego rodzaju. Całuski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz